EN

9.10.2020, 11:19 Wersja do druku

Czas oczekiwania

"Zwiastowania" w reż. Karoliny Szczypek oraz "Wzór na pole trójkąta" Michała Zdunika w reż. Jana Hussakowskiego w STUDIO teatrgalerii w Warszawie, w ramach XI Festiwalu Nowe Epifanie. Pisze Katarzyna Flader-Rzeszowska w Teatrze.

fot. Marta Ankiersztejn

W tym roku Wielki Post w teatrze okazał się naprawdę długi. Dla warszawskich teatromanów ten okres od lat wiązał się z Festiwalem Nowe Epifanie. Pandemia zatrzymała nas i zamknęła w domach, zmusiła do wielu nieplanowanych decyzji.

„Zamrożone” Epifanie ruszyły znów… w lipcu! Organizatorzy postanowili pokazać dwie premiery gotowe już cztery miesiące wcześniej. To Zwiastowania Karoliny Szczypek i Wzór na pole trójkąta Jana Hussakowskiego.

Spektakl Karoliny Szczypek, studentki reżyserii Akademii Teatralnej w Warszawie, odznacza się naturalnością, szczerością, czasem jednak nazbyt dużą naiwnością wykonania. To spektakl-rozmowa, psychologiczny seans o oczekiwaniach dorosłych dzieci, ich niespełnieniach, o relacjach z rodzicami, pokawałkowanych wspomnieniach z dzieciństwa. Widz nie wie, czy to, co mówią aktorzy, to prywatne wyznania, osobiste opowieści wkraczające w głęboką intymność relacji rodzinnych (aktorzy zachowują prawdziwe imiona, nawiązują do rzeczywistych wydarzeń, na przykład Magdalena Osińska wspomina swój udział w serialu Disney Channel Do dzwonka), czy też fragment scenariusza grany zgodnie z dzisiejszymi tendencjami do pełnej naturalności, na co pozwalają między innymi maleńkie mikroporty. Wypowiedź Szczypek jest dalekim echem zwiastowania biblijnego. Reżyserka postanowiła sięgnąć do sytuacji źródłowej i zapytać o to, czy każdy początek, będący często wyzwaniem, przyjmujemy z takim zaufaniem, jak Maryja w relacjach ewangelistów. To jednak nie jest opowieść religijna czy historia wysnuta z biblijnych tekstów. To raczej psychologiczny warsztat. Młodzi uczestnicy przyjmują różne psychologiczne techniki i metody, by ujawniać często niezabliźnione historie rodzinne. Zwiastowanie biblijne służy im do uruchomienia ciągu skojarzeń: macierzyństwo, dziecko, miłość, początek, relacja, samotność.

Każdy z ośmiorga młodych bohaterów ma za sobą już jakieś doświadczenia początku i końca, podjęcia decyzji i podążania za nią. Jedną z ciekawszych jest opowieść Michała – dwudziestosiedmiolatka, który pyta innych uczestników spotkania, czy wierzą w Boga. Większość odpowiada, że nie. Ktoś się waha, ktoś chciałby, ale nie wie, czy Bóg istnieje. Michał wierzy, ale nie zgadza się na świat, który stworzył Bóg, nie zgadza się na obecność zła. Jak bohater Dostojewskiego, nie odrzuca Boga, ale oddaje mu bilet do zbawienia. Takiego zbawienia chłopak nie chce i nie potrzebuje. A co boli innych? Julka nigdy nie odczuwała miłości matki, Magda nigdy niczego nie umiała zacząć. Paweł, by przepracować swoje rodzinne problemy, wkłada nawet suknię ślubną matki i tańczy w niej, kiedy w tle na ekranie widać pierwszy taniec młodej pary do piosenki Sandry Maria Magdalena (to także nawiązanie do tegorocznej bohaterki Epifanii).

Pod koniec spektaklu na tylnym ekranie wyświetlany jest dialog Maryi, a potem Józefa z Aniołem. Tekst różni się od biblijnego zapisu. Odarty z patosu przemawia współczesnym językiem. „I już / po sprawie / z tego, co mi wiadomo / żadnej większej roli / piękna nieobecność” – tłumaczy Anioł dziewczynie. Maryja i Józef nie rozumieją zadania, które chce powierzyć im Bóg. W naszych kategoriach ona jest dzieckiem, on – starcem. Dlaczego Maryja ma się zgodzić na ciążę, narzucenie jej małżonka, na przedwczesną śmierć syna? „To tylko trzydzieści lat, a potem wezmą Cię do nieba” – przekonuje dość groteskowo Gabriel. Wyświetlanym dialogom towarzyszą stworzone przez ciała aktorów obrazy – stop-klatki przywołujące biblijne historie: zwiastowania czy obmywania przez Marię nóg Jezusa. W rezultacie Maryja poddaje się woli Boga, a na scenie widzimy obraz metaforycznych narodzin.

Spektakl kończy się listem Andrzeja do jego jeszcze niepoczętych dzieci. Mężczyzna wyobraża sobie, że będzie miał bliźniaki – dziewczynkę i chłopca, Julkę i Julka. Pisze do nich, co może im dać jako ojciec, a czego nie może im obiecać. Tym listem sam siebie przekonuje, że dzieci się nie ma, dla dzieci się jest, dzieci się wspiera, a nie zniewala, rozwija – a nie narzuca się im własnych planów. To rodzaj memento dla wszystkich, także przyszłych, rodziców. Znamienne, że to właśnie Andrzej wcześniej przyznaje nieśmiało, że chciałby wierzyć w Boga, a na jego szyi wisi medalik. Być może jego marzenie o idealnym rodzicielstwie jest odpowiedzią na zarzuty Michała. Chrześcijański Bóg nie narzuca swej woli człowiekowi, lecz go wspiera. Pozostawiając mu wolną wolę, dopuszcza istnienie zła. Wizja ojcostwa Andrzeja spotyka się z uznaniem wszystkich uczestników. Ale czy to tylko wizja? Co sami zrobią w przyszłości?

Siłą wypowiedzi Szczypek jest szczerość wykonawców, może oszczędność środków, ale już nie improwizacja, która w pewnych momentach przeszkadza aktorom. Nie każdy w równej mierze radzi sobie z improwizowanym monologiem czy dialogiem. Niekiedy energia wypowiedzi załamuje się, a aktorzy tracą więź z widownią. Nie nazwałabym Zwiastowań spektaklem, raczej pracą warsztatową, sceniczną wariacją na temat relacji rodzinnych.

fot. Marta Ankiersztejn

Drugi zaproponowany spektakl to Wzór na pole trójkąta w reżyserii Jana Hussakowskiego, przygotowany przez Teatr Nowy w Słupsku. To mała trzyosobowa forma zamknięta w kolorystyce bieli. Aktorzy dialogują wśród sterty poduszek układających się w wielkie łoże. Na zawieszonych nad poduszkami ekranach pojawiają się morskie fale albo twarze wykonawców. Spektakl Hussakowskiego przedstawia historię miłosnego trójkąta: dwóch kobiet i mężczyzny, którzy chcą udowodnić, że pełnia – nie tylko erotycznej relacji, ale i ludzkich uczuć – zamyka się właśnie w takim układzie. Hussakowski uruchamia religijne motywy i kategorie, jednak jedynie na poziomie atrakcyjnych porównań (dekalog biblijny zamienia się w dziesięć przykazań związku), przyciągających haseł, przydatnych czasem do wyjaśniania ludzkich relacji (miłosny trójkąt jest jak trójca święta). Coś zgrzyta w dialogach Michała Zdunika: czasem słuchamy ich z zainteresowaniem, częściej jednak wydają się banalne, papierowe, nie pozwalają na pogłębienie relacji między postaciami (pytanie, na ile dzieje się tak za sprawą autora, a na ile – wykonawców). Doczepione do nich wulgaryzmy kłócą się z sielankową przestrzenią i onirycznymi kostiumami. Może problem leży też w realizacji, która oscyluje na granicy powagi i zgrywy. Kiedy aktorzy w sposób umowny i niepozbawiony poczucia humoru prezentują nam najbardziej popularne w trójkącie pozycje seksualne, przekraczają niekiedy cienką linię dobrego smaku, na przykład wtedy, gdy jedna z pozycji obrazowana jest grzebaniem w nosie. Nie chodzi o pruderię, lecz o estetykę. To przestaje też być śmieszne, a zaczyna być prostackie. Doceniam oczywiście niektóre rozwiązania, takie jak podwieszona nad sceną kamera, która wyłapuje obrazy, kiedy trójka aktorów leży wśród poduszek; mówienie monologów prosto do oka kamery i symultaniczne pokazywanie na bocznych ekranach zbliżonej twarzy, która niczym w rytuale oczyszczenia oblewana jest wodą. To niewątpliwie pogłębia przekaz i odsłania emocje aktorów.

Spektakl Hussakowskiego, który ma podważać społeczne stereotypy i ujawniać chowane skrzętnie tematy, w rezultacie demaskuje utopię miłosnego trójkąta. Nie chodzi tylko o to, że pokoje hotelowe nie przewidują takich układów, że restauracje mają stoliki dla dwojga, że w kinach nie ma potrójnych siedzeń, by się przytulać i obejmować. Problem pojawia się we wspólnym życiu, w nierównym układzie, a najbardziej w chęci posiadania dziecka. Która kobieta będzie matką? Nietypowy związek znajduje pewne rozwiązanie. Jedna z kobiet da komórkę jajową, a druga – cytoplazmę. Tak powstały zarodek, będzie genetycznie należał do trójki osób. Genialny plan i bardzo sprawiedliwy. Niestety, szybko się załamuje. Jedna z kobiet zachodzi w ciążę, co niweczy wszelkie wcześniejsze ustalenia. By było sprawiedliwie, należy pozbyć się dziecka i zacząć wszystko od początku. Jak łatwo się domyślić, nie będzie już nowego początku. Aborcja wymuszona na kobiecie przez pozostałych partnerów jest końcem miłosnego związku. Próba stworzenia idealnej relacji okazała się totalną porażką.

Nie jestem pewna, czy słupski spektakl powinien być częścią Epifanii. W luźny sposób wpisuje się w tegoroczne hasło „Nie dotykaj mnie”, czy jednak inicjuje twórczy dialog artystów z tradycyjną sztuką religijną – jak zapisano w festiwalowych założeniach, czy rekonstruuje lub dekonstruuje biblijne toposy, religijne mity? Zdunik w swoim tekście, powołując się na biblijne apokryfy, przekonuje, że układ trójkątny zapoczątkowany został w raju, gdzie wspólnie egzystowali Adam, Ewa i Lilith, przemieniona potem w węża, który zmienił dzieje człowieka. Czyli jednak życie we troje nie udało się. Wciąż jednak obawiam się, że w porównaniu z takimi festiwalowymi wypowiedziami jak #chybanieja Pawła Passiniego, Judasz Katarzyny Minkowskiej czy Boża krówka Sławomira Narlocha, ten spektakl nie podejmuje poważnej dyskusji na epifanijny temat, nie oświetla go wyraźną i oryginalną wizją twórcy. Trochę szokuje, trochę bawi, trochę nudzi, ale nie dotyka, nie daje „nowych objawień piękna”. A czy nie o to chodzi organizatorom?

Nadal mocno popieram, jak robiłam to w mojej pierwszej relacji z festiwalu („Teatr” nr 6/2020), pomysł na stworzenie Laboratorium Epifanii, na zaproszenie do współpracy ludzi młodych, którzy mają swój język i własne – często wynikające z buntu wobec zastanej tradycji – spojrzenie na wiarę i religię. Nawet jeśli próby nie zawsze będą udane. Trzeba jednak pamiętać, że przyjęcie zaproszenia do udziału w festiwalu, który ma jasno określone zadania i profil, do czegoś jednak zobowiązuje – wymaga podjęcia dojrzałego dialogu lub przemyślanej polemiki ze znaną narracją.

XI Festiwal Nowe Epifanie

Warszawa, 26 lutego – 5 kwietnia 2020

festiwal przerwany z powodu pandemii

Tytuł oryginalny

Czas oczekiwania

Źródło:

„Teatr” nr 9/2020

Link do źródła

Wątki tematyczne