- Nigdy nie chciałam być specjalistką od jednego kompozytora, a były takie próby zaszufladkowania mnie. Najpierw traktowano mnie jako śpiewaczkę mozartowską, potem przypisywano mnie wyłącznie do Richarda Straussa, a ja się przed tym broniłam - mówi amerykańska śpiewaczka operowa, RENÉE FLEMING.
Renée Fleming opowiada, jak śpiewa się w dziesięciu językach, co łączy operę i jazz i gdzie poznała Kristjana Järvi. Lubi pani zmiany? W marcu śpiewała pani arcytrudną partię Armidy w operze Rossiniego w nowojorskiej Metropolitan i zaraz potem wystąpiła w "Capricciu" Straussa. Pani głos to wytrzymuje? - Śpiewam tylko to, co dla niego wygodne, a mnie sprawia przyjemność. Potrzebuję oczywiście czasu, by odpocząć, ale tydzień wystarczy i mogę już przejść od przedstawienia do recitalu lub ze świata Rossiniego do Straussa. Tak naprawdę jedyna różnica między nimi polega na tym, że Rossini wymagał koloratury, poza tym obaj w podobny sposób traktują głos śpiewaka. Oczywiście każdy z nich ma własny styl, ale to już odrębne zagadnienie, niewiążące się wprost z samą techniką wokalną. Śpiewa pani w bardzo wielu językach. Sprawia to pani trudność? - Jako Amerykanka jestem skazana na śpiewanie w innym języku niż ten, którym pos�