„Black SQR” w reż. Dawida Żakowskiego z Sztuki Nowej w Mazowieckim Instytucie Kultury w Warszawie. Pisze Łukasz Adamczyk.
Czarna podłoga ograniczona białym kwadratem technicznej taśmy. Piątka młodych artystów w strojach dresowych. Neutralne światło padające na scenę. Gęsta atmosfera oczekiwania. Z głośników głos reżysera. Rozgrzewane ciała. Zmiana świateł. Muzyka. Akcja.
Linię działań fizycznych rozpoczyna Malewicz i tropy XX-wiecznej awangardy, ale szybko dołącza Rewolucja Październikowa, pojawia się Witkacy, materializuje się Grotowski. Ciała performerów wyginają się kolejnych precyzyjnych, ekspresyjnych sekwencjach ruchowych. Brak jednoznacznej fabuły, jedynie plamy ruchów, symboli i znaczeń. Reżyser/demiurg na żywo buduje relacje z aktorami, przepuszczając je przez obecność widowni siedzącej wokół sceny – milczącej, nieruchomej, obserwującej. W zamyśle autora nietrudno rozpoznać ambicję uchwycenia dynamiki relacji twórcy z dziełem i próbę wypreparowania ruchu (auto)rewolucyjnego wobec sytuacji performatywnej, ale podstawowe pytanie brzmi: czy narzędzia wypracowane w ciągu ostatnich 100 lat nadal mogą działać w rzeczywistości anno domini 2023?
„Czarny kwadrat na białym tle” powstał w Carskiej Rosji, w przededniu Rewolucji Październikowej. Witkacy tworzył w burzliwym okresie formowania się II Rzeczpospolitej oraz rządów Sanacji. Grotowski wypracowywał swoją metodę w realiach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. W kontekście historycznym działania artystyczne tworzyły przestrzeń oporu wobec systemowych mechanizmów opresji – niezależnie od dominującej doktryny sztuka miała charakter obrazoburczy, wywrotowy. Czy obecnie owe mechanizmy mają prawo zadziałać podobnie? Mimo autorytarnych zapędów obecnej władzy i widma wojny za wschodnią granicą funkcjonujemy jednak w rzeczywistości realizmu kapitalistycznego. Neoliberalizm posiadł magiczną właściwość pozwalającą na niemal nieograniczoną internalizację buntu odosobnionych jednostek i monetyzowanie go. Artyści i ich dzieła zostają wyrwani ze swoich pierwotnych kontekstów i zaczynają funkcjonować jedynie w przestrzeni estetycznej, podlegają regułom wolnego rynku. Czy tym samym regułom nie podlega swoboda ekspresji i artystyczna wolność? I czy można dokonać realnej zmiany projektem współfinansowanym ze środków miejskich?
Badanie mechanizmów kontroli, dominacji i przemocy to jeden z motywów przewodnich spektaklu. Wychodząc od spuścizny Teatru Fizycznego, którego spadkobiercą jest Dawid Żakowski (doświadczony przez rygorystyczny trening w Studium Teatralnym prowadzonym przez ucznia Grotowskiego), obserwujemy proces twórczy, gdzie tworzywem są ciała i emocje performerów. Narracja demiurga wytwarza fizyczne tarcie, operujące na płaszczyznach twórca/dzieło, mistrz/uczeń, ego/id, mężczyzna/kobieta. Wyzwalanej dynamice najbliżej do energii seksualnej, zwłaszcza w scenach, gdy artyści zapętlają się w wyzywających sekwencjach ruchów, kiedy ich ciała plączą się w pulsujących uściskach, skóra błyszczy od potu, a w powietrzu słychać gorączkowy oddech. Oczywiście nie ma mowy o partnerstwie, obserwujemy raczej otwarte korzystanie z aparatu przemocy.
Motywacją do tych zmagań jest próba rozliczenia z dziedzictwem Grotowskiego i jego metodą – homoerotycznym, mizoginistycznym i faszystowskim pojęciem etyki pracy oraz niepodważalnej pozycji Mistrza jako Alfy i Omegi forsującej materię organiczną ku bezwzględnemu przekraczaniu barier. Przypomina to syndrom sztokholmski w relacji opartej na głębokiej zależności i manipulacji. Czy więc angażowanie widza w ten proces jest etyczne? Czy pogoń za tematem uzasadnia zastawienie pułapki na jego empatię? Czy w tym autodialogu pozostaje miejsce na coś innego niż ego reżysera? Czy pod próbą rozliczenia z własnym warsztatem kryje się jedynie zjadanie własnego ogona i recykling pomysłów? I wreszcie – czy sam akt twórczy może być procesem demokratycznym? Zarówno reżyser jak i performerzy miotają się po scenie i w wypracowanej strukturze nie ma przestrzeni na dodatkowe elementy, nie da się przerwać cyklu. Czarny Kwadrat jest doskonale pełny – zupełnie odwrotnie od kwestii padającej w trakcie spektaklu.
Chyba że… w trakcie przebiegu zdarzy się coś niespodziewanego. Coś, co wykolei tory spektaklu, diametralnie zmieni zasady gry, rozsadzi precyzyjnie zdefiniowaną rzeczywistość Kwadratu. Coś, co zaskoczy wszystkich uczestników: reżysera, aktorów i widzów. Może czymś takim będzie zwykłe, banalne „nie wiem”? Przyznanie się do zbłądzenia, zgubienia drogi, utraty inspiracji i wyczerpania formy? Moment, w którym nikt z obecnych na sali nie będzie wiedzieć co dalej? Moment braku orientacji, drogowskazów i punktu zaczepienia. Moment, w którym przez chwilę wydarzy się doskonale puste NIC. I być może właśnie to okaże się prawdziwym aktem rewolucyjnym. Doskonałym „Punktem ZERO”.