"Bieguni" Olgi Tokarczuk w reż. Michała Zadary, koprodukcja Teatru Powszechnego w Warszawie i Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Ze wstydem przyznaję, że przez książkę nie przebrnąłem, spektakl natomiast obejrzałem z zainteresowaniem, momentami nawet - z rozbawieniem. Było w tej scenicznej opowieści coś wciągającego, narkotycznego, onirycznego. Tak, wiem, w tym momencie część widzów powie „pas”, ale może to i dobrze, bo to nie przedstawienie dla każdego. Ktoś bowiem, kto nie doświadcza podróży w swoim życiu, może przejść obok "Biegunów" obojętnie, a nawet może nieco się nudzić. A więc – dla tych z nas, dla których podróż (szerzej – w ogóle przemieszczanie się, ruch, bieg) jest stanem naturalnym, kasa biletowa na dworcu, czy lotnisko – są miejscami tak bezpiecznymi i naturalnymi jak domy rodzinne. Czy więc jesteśmy jak tytułowi bieguni, oswajający świat ruchem? Wyjeżdżamy – bośmy ciekawi owego świata, bo chcemy go za wszelką cenę oswoić, zrozumieć i – co ważne – nazwać i opisać? (Wikipedia jest jedną z bohaterek Biegunów, może nie pierwszoplanową, ale w pewien sposób istotną) Czy też wcale nie chodzi o ciekawość, a - o ucieczkę? Jeśli tak – to przed kim?
No dobrze, pan tu tak pięknie pisze, ale o czym jest ten spektakl? - zapyta ktoś przeczytawszy powyższe. Pytanie trafne, a i odpowiedź wcale niejednoznaczna, najbardziej chyba o tym, że podróżowanie to nie czynność, a - stan umysłu. Jeśli jesteście gotowi na taką konstatację to wybierzcie się do Powszechnego i dajcie się w tę piękną podróż zabrać.
PS. "Bieguni" byli pierwszym spektaklem, jaki widziałem po poluzowaniu (absurdalnych oczywiście) ograniczeń epidemicznych, po tej kilkumiesięcznej teatralnej abstynencji.
Tęskniliśmy za sobą, prawda? I to jak cholera.