W ubiegłym tygodniu rozpętała się burza wokół Funduszu Wsparcia Kultury. Zaczęła się w mediach społecznościowych, w których z natury rzeczy łatwiej o emocjonalne sądy niż o rzetelne informacje, i w rezultacie upowszechniono obraz, który jest raczej awatarem niż wiarygodnym portretem FWK. Następnie ów awatar przeniknął do mediów tradycyjnych, w tym niestety również do „Sieci”.
Rozparł się wygodnie i łudzi czytelników iluzją oburzającego skandalu, który miał jakoby polegać na bezmyślnej rozrzutności operatorów Funduszu (Instytutu Teatralnego oraz Instytutu Muzyki i Tańca), gotowych przeznaczyć gigantyczne kwoty na fanaberie majętnych celebrytów, kosztem zbiedniałych instytucji kultury oraz artystycznego „prekariatu” żyjącego z umów śmieciowych.
Rzeczywistość jest inna. I warto ją precyzyjnie rozpoznać, tym bardziej że
lista beneficjentów FWK wznieciła debatę o modelach wsparcia kultury, gwałtownie zubożałej skutkiem już prawie rocznego przestoju. Szkoda, że dopiero teraz, a nie w sierpniu, gdy ogłoszono powołanie FWK, co wówczas ani internautów, ani mediów specjalnie nie zainteresowało
Wszelako, nawet jeśli spóźniona, taka debata pozostaje bardzo potrzebna. Aby doprowadziła do rozsądnych wniosków na przyszłość, powinna się jednak toczyć w oparciu o fakty, a nie o fałszywe wyobrażenia.
CHYBIONE ZARZUTY
Tymczasem pochopnych zarzutów i bałamutnych informacji w odniesieniu do FWK pojawiło się tak wiele, że nie sposób ich wszystkich sprostować. Ograniczę się zatem do kilku przykładów, których powtórzenia nie ustrzegł się nawet Konrad Kołodziejski w skądinąd rzeczowym i wyważonym w porównaniu z innymi głosami - tekście pt. „Awantura o dotacje”.
Czytamy tam, że na liście beneficjentów „znalazły się firmy, których zaliczenie w poczet instytucji kultury mogło budzić uzasadnione wątpliwości”. Jednakowoż fundusz z założenia wspierać miał nie tylko artystyczne instytucje kultury, lecz również działające w tym obszarze organizacje pozarządowe prywatne przedsiębiorstwa, aby objąć pomocą jak najszerszą rzeszę aktywnych i poszkodowanych pandemią podmiotów. Przywoływane w mediach społecznościowych przykłady firm niemających jakoby z kulturą nic wspólnego, zostały pozytywnie zweryfikowane w trakcie powtórnego sprawdzenia wniosków, które minister zarządził pod naciskiem opinii publicznej.
Okazało się, że rozemocjonowani internauci błędnie zidentyfikowali te jednostki gospodarcze. Najczęściej dlatego, że prowadzą one działalność na kilku różnych polach i niekoniecznie eksponują akurat aktywność kulturalną w nazwie na macierzystych stronach i w wykazach internetowych. Tak było np. w przypadku firmy budowlanej Dach Complex, której właściciel Michał Bartosiak jest jazzmanem i wykorzystuje swoje przedsiębiorstwo także do organizowania wydarzeń artystycznych w rodzimym Gostyninie. Inny przykład to Hossa.biz, która koncentruje się na zarządzaniu nieruchomościami, ale w jednej z nich, w Gdańsku-Wrzeszczu, od 2015 r. prowadzi klub Stary Maneż, gdzie zrealizowano już około 500 produkcji koncertowych i kulturalnych. Tę listę można ciągnąć dalej, ale wypada wyjaśnić i inne nieporozumienia.
„Niektórzy z kolei wnioskowali o indywidualne wsparcie” - pisze Konrad Kołodziejski, co jakoby wskazywało, że „dość wysokie kwoty przyznanych im dotacji […] trafią wyłącznie na ich prywatne konta”. W rzeczywistości środki FWK z definicji nie mogą trafić na żadne osobiste konta, wyłącznie na konta firmy, owszem, niekiedy jednoosobowej lub działającej pod nazwiskiem znanego artysty, jednak otrzymać owe środki można jedynie pod warunkiem przeznaczenia na tzw. koszty kwalifikowalne, czyli związane bezpośrednio z organizacją wydarzeń artystycznych, w tym na wynagrodzenia współpracowników. Właściciel nie może z tych pieniędzy wypłacić sobie honorarium, za to musi je post factum precyzyjnie rozliczyć, pod rygorem zwrotu dotacji. Jak niesprawiedliwie osądzono takich beneficjentów FWK, wyjaśniali bracia Golcowie w opublikowanym oświadczeniu: „Golec Fabryka to nie tylko Paweł i Łukasz, ale przede wszystkim firma zajmująca się działalnością wydawniczą, fonograficzną i organizacją koncertów oraz wydarzeń artystycznych […] W projektach muzycznych, które realizujemy, zawsze łączymy siły ze sztabem kilkudziesięciu osób, które są najwyższej klasy ekspertami i profesjonalistami - to grono znakomitych muzyków, aranżerów, grafików, techników, inżynierów dźwięku, montażystów, realizatorów wizji i informatyków. […] Ci ludzie zostali pozbawieni możliwości wykonywania swojej pracy. Dotacja ta miała zagwarantować im zatrudnienie”.
AKTYWIZACJA GOSPODARKI
Warto dodać, że FWK w pierwszym, oprotestowanym podejściu do podziału środków postanowił sfinansować 2064 wnioski, czyli wszystkie, które przeszły selekcję poprawności formalnej. Po ich analizie operatorzy szacowali, że skutkiem realizacji zgłoszonych projektów zatrudnienie otrzyma ponad 100 tys. osób. W tym kontekście wyliczenia wskazujące, że niewiele ponad 8 proc. beneficjentów „zgarnęło niemal połowę całej przyznanej przez ministerstwo pomocy” jest prawdziwe, niemniej jednak tworzy wypaczony obraz sytuacji, ponieważ w tych 8 proc. mieściły się najpoważniejsze instytucje kultury i fundacje, z których każda organizuje po wielekroć więcej wydarzeń i zatrudnia nieporównanie więcej osób niż kilka czy kilkanaście małych firm łącznie, zatem może spożytkować odpowiednio wyższą dotację. Samorządowym instytucjom kultury przeważnie proponowano finansowanie w takiej wysokości, jaką wnioskowały, co oddala zarzuty, jakoby poskąpiono im środków. Publiczne wsparcie z zasady nie może przekraczać kwoty, o jaką dany podmiot wystąpił. W przypadku instytucji kultury przeciętnie było to 657 tys. zł, ponad trzykrotnie więcej niż w sektorze przedsiębiorstw prywatnych, gdzie niekiedy oferowano ledwie czwartą część wnioskowanej dotacji.
Te obserwacje prowadzą ku zarzutom bardziej fundamentalnym, bo dotyczącym celów powołania FWK i przyjętych reguł podziału środków. Fundusz pomyślany został jako część tarczy antykryzysowej służącej aktywizacji osłabionej pandemią gospodarki i utrzymaniu miejsc pracy. Dlatego aplikować do niego mogli organizatorzy wydarzeń kulturalnych, a nie poszczególni artyści, bo to ci pierwsi zdolni są napędzić koniunkturę gasnącej branży i w konsekwencji - redystrybuować pozyskane subwencje pomiędzy współpracowników.
FWK natomiast nie był definiowany jako fundusz socjalny ani też jako instrument sprawowania mecenatu państwowego, którego zadaniem jest wspieranie najwartościowszych inicjatyw artystycznych w oparciu o ekspercką ocenę ich walorowi znaczenia. To nieporozumienie w odniesieniu do właściwych intencji całej operacji często bywało przyczyną dezawuowania jej rezultatów
Pomoc socjalna, adresowana do artystów w trudnej sytuacji, świadczona jest z innej puli środków - ministerialny fundusz zapomóg zwiększono w tym roku z planowanych 500 tys. zł do 45 mln zł, a więc prawie stukrotnie. Z kolei mecenat państwowy realizowany jest za pośrednictwem programów ministra, w których rozdysponowano już 390 mln zł i właśnie otwarto kolejny nabór. W takiej formule uruchomiono także wiosną specjalny program „Kultura w sieci”, z którego wypłacono 80 mln zł.
SPÓR O KRYTERIA
Skoro priorytetowym zadaniem FWK było zdynamizowanie branży artystycznej, kryteria kwalifikacji wniosków dobrano adekwatnie do celu. Było ich sporo i wszystkie zostały ogłoszone publicznie, co umknęło komentatorom, którzy w pośpiechu poniechali lektury regulaminu. Całą uwagę skupili na osławionym „bezdusznym” algorytmie, który wyznaczał górny pułap dotacji osiągalnej dla danego podmiotu, jednakowoż był korygowany przez inne wskaźniki obrazujące np. strukturę finansową jednostki, jej zdolność organizacyjną, zasób pracowniczy, a nawet wpływ na społeczność lokalną. Nie rozważano natomiast jakości artystycznej projektów, ponieważ chodziło o ich wymiar ekonomiczny, a nie estetyczny. Nie była też oceniana kondycja majątkowa wnioskodawców, bo operatorzy funduszu nie mieli po temu narzędzi, dotacje zaś miały uruchomić potencjał organizacyjny i gospodarczy, a nie zaspokajać potrzeby konsumpcyjne.
Te założenia można oczywiście deprecjonować, sugerując inne jako właściwsze. Np. podział 400 mln powierzonych FWK pomiędzy samych artystów. Liczbę muzyków, tancerzy i ludzi teatru szacuje się na ok. 26,5 tys., każdy zatem dostałby ok. 15 tys. To bez wątpienia poważny zasiłek na ciężkie czasy, ale po kilku miesiącach przecież się wyczerpie. I co dalej, zważywszy na to, że tymczasem bez państwowego wsparcia upadną teatry, filharmonie, kluby muzyczne itd., a ich majątek zostanie zlicytowany za długi? Czy rzeczywiście chcemy wyjść z pandemii w świat, w którym aktorzy i muzycy grają na ulicach, próbując mozolnie, od podstaw budować nowe placówki artystyczne? Bez personelu pomocniczego, bo technicy sceniczni, w FWK objęci pomocą, bez niej odpłynęliby do innych branż?
Wolno też uznać, że wsparcie państwowe przysługuje tylko wybranym wedle jakiegoś mniej lub bardziej arbitralnego klucza, np. twórcom szczególnie ambitnym bądź przedsięwzięciom, które nie przynoszą zysku, jak to proponuje Konrad Kołodziejski. Jest wszakże tajemnicą poliszynela, że artyści występujący np. w filharmoniach i prestiżowych teatrach z reguły dorabiaj ą na wolnym rynku do chudych pensji, oferowanych przez te nobliwe instytucje. Życie kulturalne to skomplikowany zestaw naczyń połączonych i destrukcja jednego z nich nieuchronnie rujnuje pozostałe.
Każde rozwiązanie ma zalety i wady, recepty pozornie oczywiste bywają najbardziej zwodnicze. Potrzebujemy rzetelnej debaty, która pozwoli wszechstronnie rozważyć modele wspierania kultury. Gniewne awantury dają wprawdzie upust nagromadzonym emocjom, ale zamiast prowadzić do konstruktywnych wniosków, pogłębiają chaos, wzajemne animozje i pretensje, jak to się zdarzyło z powodu utarczek wokół FWK. Strzały oddane w stronę ministra rykoszetem poraniły środowiska artystyczne, i to zarówno te wspierające rząd, jak i sympatyzujące z opozycją. W ostatecznym rachunku właśnie kultura w takich potyczkach traci najwięcej.
Autorka jest podsekretarzem stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego