„Syrena. Anatomia miłości” Zuzanny Bojdy wg Amandy Lee Koe w reż. Darii Kopiec we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Kamil Bujny w portalu Teatrologia.info.
Zuzanna Kowalczyk w eseju Duchowość spod lady opublikowanym w 2021 w „Piśmie” intrygująco interpretowała doświadczenie przebywania w wodzie: „nie wstydzę się [będąc w niej] swojego ciała, nie czuję swojego ciężaru, nie martwię się obcym spojrzeniem. […] Jest bezpiecznie i dobrze, nie czuję się sama. Nie szukam słów, takich jak »zen« czy »jedność«. Po prostu stoję w wodzie; to wystarczy. Czasem odrywam stopy od dna i kładę się na powierzchni, żeby poddać się falom jak dryfujący kawałek drewna. Nie wiem, czy ktokolwiek inny też uzna to za przeżycie duchowe. Ortodoksyjny wyznawca zinstytucjonalizowanej religii pewnie nie”.
Te słowa wróciły do mnie podczas oglądania we Wrocławskim Teatrze Współczesnym spektaklu Syreny. Anatomia miłości Darii Kopiec, na motywach opowiadania singapurskiej pisarki Amandy Lee Koe z wydanego w 2020 jej tomu Ministerstwo moralnej paniki, jako bardzo wyraźny obraz, stanowiący nie tyle potencjalny kontekst przedstawienia, ile swego rodzaju wytłumaczenie. Dla bohaterów spektaklu opisany przez autorkę stan okazuje się bowiem upragnionym celem: ich zdaniem tylko poprzez zupełne zapomnienie o ciele, jego ograniczeniach i odrębności możliwe jest osiągniecie spełnienia. Przebywanie pod wodą, tak jak w cytowanym eseju, staje się metaforą organizującą całą opowieść, pokazującą, czym dla człowieka byłoby utopijne wyzbycie się samoświadomości i połączenia swego „ja” z czymś od niego większym, ponadczasowym (choćby z wielką wodą). Kopiec stara się w ten sposób zanegować podniesiony przez antropologów podział na kulturę i naturę, nie tylko ujmując doświadczenia człowieka w ramach tej drugiej kategorii, lecz także znajdując dla nich nowe miejsce. To koleiny po Miejskim ptasiarzu Weroniki Szczawińskiej i Piotra Wawera jr. spektakl, w którym zespół Wrocławskiego Teatru Współczesnego mierzy się z konsekwencjami antropocenu i procesem degradowania natury. Tak jak w przywołanym przedstawieniu widzowie obserwowali miasto nie z perspektywy ludzkiej, a ptasiej, dostrzegając jego zupełnie nowe oblicze, tak w Syrenie. Anatomii miłości przyglądają się sobie w kulturze – po to, by zauważyć, jak wielce ogranicza ona nasze postrzeganie.
Kopiec wydaje się zafascynowana wodą i jej symboliką. To kolejny spektakl reżyserki, docenionej między innymi za Zakonnice odchodzą po cichu z Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu, w którym woda staje się istotnym punktem odniesienia. W Teatrze Dramatycznym w Warszawie twórczyni przygotowała bowiem Jezioro, przedstawienie ukazujące losy trzech nurkujących kobiet, przewartościowujących swoje życia pod wpływem doświadczenia pływania w głębokim jeziorze. We wrocławskim spektaklu jest zgoła inaczej: postaci nie tyle wchodzą do wody, ile z niej wychodzą, co okazuje się powodem ich nieszczęścia. Tytułowa Syrena (Ewa Niemotko), wdając się romans z Lwem (Rafał Cieluch), staje się matką ni to człowieka, ni ryby, Marla (Tomasz Taranta), oraz obiektem komentarzy i analiz – prób odpowiedzenia na pytanie o to, kim jest istota hybrydyczna. To problem natury zarówno kulturowej (wprowadzone zostały do scenariusza liczne teksty i konteksty, w których podejmowano to zagadnienie: zaczynając od mitologii greckiej, kończąc na Córkach dancingu, filmie Agnieszki Smoczyńskiej), jak i społecznej. Przedstawione zdarzenie międzygatunkowego romansu staje się bowiem pretekstem do prowadzenia refleksji o tych doświadczeniach, które nie sposób jednoznacznie sklasyfikować. Są one często powodem opresji ze względu na ich niełatwą interpretację: to, co zdaje się wystawać poza ogólnie przyjętą normę, jest na ogół przez ludzi odrzucane. Dlatego też romans Lwa z Syreną jest przez pozostałe postaci negowany, traktowany jako wytwór wyobraźni szaleńca, a niebinarność płciowa Marla okazuje się źródłem jego nieszczęścia (bohater jest przez innych prześladowany, próbuje się go zmusić do pokazywania narządów płciowych). Kopiec wszystkie te opresje umieszcza po stronie kultury, rozumianej jako zbiór sztywnych zasad oraz skodyfikowanych przez historię norm, i przeciwstawia je naturze. To, co zwyczajowo utożsamiamy z pierwotnością, dzikością i instynktownością, czyli z czymś, co człowiek opanował i nad czym dumnie zwyciężył, staje się w Syrenie przestrzenią wolności, zupełnie dziś nam niedostępnej. Wszelka hybrydyczność, płynność czy niezdefiniowanie, o które nowoczesność coraz wyraźniej się upomina, jest po stronie natury. Dobrze uzmysławia to grana przez Jerzego Senatora postać Szamana. W jednym z monologów Szaman próbuje wyobrazić sobie, jak dobrze byłoby być rośliną, która „potrzebuje całego świata, by się rozwijać”; pyta w uniesieniu sam siebie o to, czy w snutym wyobrażeniu jest raczej orchideą, czy może storczykiem. Ostatecznie dochodzi jednak do wniosku, że jako pozbawiona samoświadomości roślina nie musiałby się w ogóle nazywać i ograniczać, ponieważ mógłby być wieloma kwiatami naraz.
Światu nieograniczonych możliwości natury przeciwstawiony jest rzecz jasna świat ludzi, których w tym przypadku reprezentuje Nauczycielka (Anna Kieca). Jej opowieść o sobie przypomina jakże częstą narrację człowieka XXI wieku w społeczeństwie kapitalistycznym: zagubionego, nieszczęśliwego, szukającego spełnienia w dobrach materialnych. Jako źle zarabiająca i niezrealizowana nauczycielka („jestem cieniem, którym nie jestem”), ratująca się każdego wieczora lampką wina, nie może dojść do wniosku, czego bardziej potrzebuje: „czy mi zależy na miłości, czy wystarczy mi może [wymarzona] kołdra obciążająca?”. Jej rzeczywistość, choć wpisana w kulturę, jest rozczarowująca: nie ma w niej niczego, co byłoby prawdziwe; wszystko – od pragnień po sposób życia – jest realizacją ustalonego przez społeczeństwo schematu. Nie ma w nim miejsca na marzenia inne niż posiadanie kolejnego produktu (takiego jak wspomniana kołdra ułatwiająca zasypianie czy płynu do płukania ubrań Coccolino, któremu poświęcona została jedyna w spektaklu piosenka). Wszystko, co piękne, autentyczne i dające poczucie spełnienia, pozostaje – zdaje się mówić Kopiec – po stronie natury.
Reżyserka, próbując wyznaczyć człowiekowi nowe miejsce w świecie, umieszcza swoich bohaterów w przestrzeni restauracji. Na scenografię składają się w związku z tym stoliki i krzesła, okrągły metalowy bar i blaszany, umieszczony z lewej strony, wysoki parawan. Tylną ścianę stanowią zaś zwisające z góry, odbijające światło, mieniące się wszystkimi kolorami tęczy serpentyny. To wykreowane miejsce symbolicznie ucieleśnia rzeczywistość bohaterów: jest nowoczesne, sterylne i estetyczne, ale zupełnie wyzbyte oryginalności i pozbawione jakiejkolwiek tożsamości. Choć wiemy, że akcja dzieje się w restauracji (nie bez powodu – wszak to miejsce spotkań, w którym można podglądać ludzi i ich zachowania), to przygotowana przestrzeń działań aktorskich mogłaby równie dobrze uchodzić za łódź podwodną czy szpital. Nie ma w niej nic, co byłoby wyłącznie jej własną cechą. Nie jest to oczywiście przypadek: restauracja, jako element kultury miejskiej, zostaje tu przeciwstawiona barwnej, nieoczywistej naturze. Jak zauważa jeden z bohaterów, prawdziwe życie to wsadzenie „nosa w muszlę”, a nie – można by dopowiedzieć, oglądając spektakl – spędzanie czasu w futurystycznej knajpie. Twórcy, co ważne, nie wprowadzają jednak wspominanych rozróżnień wprost, nie wykładają ich ex cathedra, lecz pozwalają widzowi samemu do nich dojść poprzez porównywanie losów ludzkich bohaterów z hybrydycznymi, na poły realnymi, na poły magicznymi postaciami.
Oglądając wyreżyserowane przez Kopiec spektakle, właściwie za każdym razem odnoszę wrażenie, że to, co widzę na scenie, jest efektem długiego procesu – tak było zarówno we wspomnianych opolskich Zakonnicach i warszawskim Jeziorze, jak i w wystawionym w trakcie Roku Różewicza we Wrocławskim Teatrze Pantomimy Mów o sobie, tylko o sobie. Dla reżyserki kluczowe wydaje się bowiem wszystko to, co poprzedza premierę, a jej pracę nad spektaklem widzę warstwowo: jako wolne, bardzo świadome rozpatrywanie słowa, ruchu, muzyki i sukcesywne nanoszenie na siebie tych elementów. Nie inaczej jest w przypadku Syreny: postaci wydają się nie tylko autentyczne i prawdziwe w tym, co mówią, lecz także naturalne w sposobie bycia wobec siebie i widza. Choć to trudne do opisania, to trzeba podkreślić, że każdy z bohaterów ma wypracowany charakterystyczny tylko dla siebie ruch – inaczej porusza się Nauczycielka (jak robot? automat?), a inaczej Szaman (jak opętaniec?). Wprawdzie wszyscy przez prawie cały czas znajdują się razem na scenie, lecz każdą z postaci należałoby rozpatrywać z osobna – nie tylko ze względu na indywidualny sposób poruszania się, lecz także unikanie dialogów na rzecz wygłaszania emocjonalnych monologów. Jest to oczywiście niemożliwe, choćby ze względu na fakt, że przedstawienie jest symultaniczne i ciągle obrasta nowymi kontekstami. Ciekawie jednak obserwuje się tę różnorodność, zwłaszcza w scenach, którym towarzyszy grana na żywo przez Aleksandrę Gronowską i Michała Litwińca muzyka. Wydaje się ona z jednej strony wpisywać postaci w określony rytm i tempo, niejako narzucając sposób ruchu (uwagę zwraca przede wszystkim Anna Kieca), a z drugiej przynosi widzowi poczucie wytchnienia i spokoju (przez wykorzystywany przez artystów handpan). Tę opozycję można by oczywiście zinterpretować w odniesieniu do podnoszonej przez reżyserkę kontry między kulturą a naturą, jednak odnoszę wrażenie, że muzyka stanowi w Syrenie zupełnie samodzielną wartość.
Kopiec, co warto podkreślić, nie poucza widza i nie narzuca mu wyboru, jednak – podobnie jak twórcy Miejskiego ptasiarza – pokazuje, że istnieją inne, niekapitalistyczne, sposoby na przeżycie własnego życia niż ograniczanie się do miasta i mniej lub bardziej kuszących propozycji kapitalizmu. Jej spektakl, choć zbudowany wokół opozycji i dychotomii, żadnej z podniesionych stron nie demonizuje. Można bowiem tak samo silnie marzyć o byciu wieloma kwiatami naraz, jak o nowej, ułatwiającej zasypianie, kołdrze obciążeniowej. Wybór należy do nas.
Syrena. Anatomia miłości na motywach Syreny Amandy Lee Koe w przekładzie Mikołaja Denderskiego; scenariusz: Zuzanna Bojda; reżyseria: Daria Kopiec; scenografia: Matylda Kotlińska; kostiumy: Pati Fitzet; choreografia: Magda Fejdasz; muzyka: Aleksandra Gronowska, Michał Litwniec. Wrocławski Teatr Współczesny im. Marii i Edmunda Wiercińskich (Duża Scena), premiera 10 września 2022.