Marta Guśniowska, niespełna trzydziestoletnia absolwentka filozofii na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, w baśniopisarstwie znalazła pole do popisu dla wyobraźni, intuicji w tworzeniu sytuacji scenicznych, i znakomitego poczucia humoru. To dramaturgia, co się zowie, shrekopodobna. Niekiedy bardzo bezpośrednio - pisze Jacek Sieradzki w Dialogu.
Zaczyna się jak normalna, rzetelna bajka, ale pierwsze uszczypnięcie przychodzi już w czwartym zdaniu didaskaliów. "Na scenie stół. Przy stole siedzi lalkarz. Kończy robić Lalkę - Kaszalota. Jest to zwierzątko podobne do Lisa, ale nie do końca, bo brązowe." Zaraz, zaraz. Jak to nie do końca? A lis to niby jakiego jest koloru? Cynobrowego? Od rudości do brązu niby to tak daleka droga? Ktoś z nas, poważnych bajkosłuchaczy, najwyraźniej robi sobie żarty. Jak wynika z dalszego ciągu fabuły, zwierzątko Kaszalot, niepodobne do lisa, bo brązowe, nie ma również nic wspólnego z morskim stworem o tej nazwie. Jego onomastyka idzie zupełnie skądinąd. Lalkarz szył lalkę, którą musiał czymś obciążyć, żeby się nie przewracała. I napchał do środka kaszy. Gryczanej. Jednym z cudów ontologii teatru lalek jest mechanizm, w myśl którego taki worek z kaszą, bądź też z innym byle czym, w ręku lalkarza natychmiast dostaje tożsamości. Zaczyna przejawiać