To najbardziej stracony czas, jaki przyszło mi spędzić w teatrze. To czas wyjęty nie tylko z życia, ale także z pamięci. Po wyjściu z teatru towarzyszy jedynie dotkliwe poczucie bezdennej pustki - o spektaklu "Cyrano" w reż. Dariusza Wiktorowicza w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu pisze Anna Wróblowska z Nowej Siły Krytycznej.
Jeszcze nie ucichły echa po ostatniej, skandalicznie niedobrej premierze w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu, "Miłość - to takie proste", a już zafundowano widzom kolejną produkcję. Niestety "Cyrano" według tekstu Rostanda niewiele różni się od poprzedniej premiery. Jedyna różnica polega na tym, że tym razem reżyser nie uciekł z teatru w poczuciu zażenowania. A może powinien. Co prawda, aktorzy tym razem byli bardziej przygotowani do premiery, ale wiejąca ze sceny pustka każe się zastanowić nad zasadnością wystawiania tego dzieła na widok publiczny. Wieść gminna niesie, że początkowo reżyserię spektaklu zaproponowano Grzegorzowi Kempinsky'emu. Po uzasadnionych wątpliwościach reżysera do pomocy w zmierzeniu się z tekstem Rostanda dodano mu Dariusza Wiktorowicza, aktora i dyrektora Teatru Dzieci Zagłębia. Na szczęście Kempinsky, zbyt dobrze znając realia, posłuchał zdrowego rozsądku i ostatecznie na afiszu widnieje jedynie jako opiekun artystyczny.