Siadamy i zasłaniamy sobie oczy. Ciemność i przez chwilę cisza. A potem w przestrzeni wysoki głos kobiecy śpiewający jedno słowo: "You". Zaraz dołączają do niego inne - kobiece i męskie. Zbliżają się i otaczają nas, poruszając się w przestrzeni - pisze Dariusz Kosiński.
Dwadzieścia pięć lekko zaniepokojonych, ale bardziej zaciekawionych osób wchodzi do niewielkiej sali. Verity, której imię pochodzi od łacińskiej veritas, miłym tonem dobrze wychowanej Angielki prosi wszystkich noszących okulary o ich zdjęcie i pozostawienie na zielonej tacy. Wskazuje nam rozstawione w głębi sali krzesła i mówi, byśmy siedli, gdzie nam będzie wygodniej. Mamy też zasłonić sobie oczy leżącymi na oparciach opaskami. "To jest doświadczenie intymne - dodaje spokojnym tonem stewardessy opowiadającej o "mało prawdopodobnym wypadku lądowania na wodzie" - więc jeśli ktoś z was poczuje się niekomfortowo, niech podniesie rękę, a my go wyprowadzimy z sali". Nikt nie daje po sobie niczego poznać, ale niepokój lekko wzrasta. Siadamy i zasłaniamy sobie oczy. Ciemność i przez chwilę cisza. A potem w przestrzeni wysoki głos kobiecy śpiewający jedno słowo: "You". Zaraz dołączają do niego inne - kobiece i męskie. Zbliżają się i otaczają