To było niezwykłe spotkanie. Teatr Groteska, pomysłodawca i gospodarz comiesięcznego Kodu Mistrzów, musiał się chyba tym razem mocno poszerzyć, choć i tak nie wiadomo, jak zdołał pomieścić na widowni, na balkonach, w korytarzach i przejściach nieprzebrane rzesze widzów, którzy na dodatek nie chcieli nawet po kilku godzinach wypuścić Wojciecha Pszoniaka z sali - pisze Maria Malatyńska w Krakowie.
Spotkanie trwało długo, ale było tak intensywne, bujne, raz za razem przerywane brawami, że powstało słuszne przekonanie, iż odbywa się przed nami spektakl, "wielka improwizacja", która zamieniła się na naszych oczach w precyzyjną opowieść o sztuce, o dojrzewaniu, o świadomości i wiecznej fascynacji aktorstwem. Prowadziłam to spotkanie, pozostało po nim tak wiele materiału, że starczyłoby pewnie niemal na książkę. Proponuję więc mały wybór z tych niezwykłości: o miastach i o mistrzach, o meandrach edukacji i o szczęściu lat 70., które dały początek galerii wielkich ról, także późniejszych. I jeszcze o tym, jak buduje się w sobie postać do zagrania. Trzy miasta: Lwów - Gliwice - Kraków Lwów: tam się urodziłem, w samym środku wojny. Małe dziecko pamięta obrazami. Pamiętam, jak musieliśmy w popłochu wyjechać ze Lwowa, bo ojciec nie chciał przyjąć obywatelstwa sowieckiego. Jakąś ciężarówką dowieźli nas do stacji. Pamięta