Mariusz Treliński wyznał niedawno w wywiadzie dla "Dwutygodnika": "Myślę czasem, co by było, gdyby śpiewacy mieli lotność tancerzy Piny Bausch, duszę i umiejętność gry Tadeusza Łomnickiego, żeby śpiewali jak Maria Callas, a ja bym to wszystko pięknie wyreżyserował". Piękne marzenia, swoisty maksymalizm artystyczny - to się chwali, ale gdzie tu miejsce na partyturę, libretto, dyrygenta? Niestety, spektakli operowych nie można kleić jak kolaży, wycinać i przestawiać wybrane elementy lub tylko je ignorować. Efekt zawsze zemści się na reżyserze. Tytułowy Holender z opery Wagnera, sam przeklęty przez Boga, rzucił klątwę na demiurga inscenizacji w warszawskim Teatrze Wielkim. Akcja opery dzieje się na morzu, w morzu, nad morzem; obecność wody na scenie jest więc oczywista, ale jest to, by tak rzec, woda stojąca. Fale i chlupoty są wynikiem działań tancerzy, z naciskiem na tancerki, które w sukniach ślubnych odprawiają w morzu bachan
Tytuł oryginalny
Wodochciejstwo
Źródło:
Materiał nadesłany
Hi Fi i Muzyka nr 4