"Papieżyca" w reż. Edwarda Wojtaszka w Teatrze Ateneum im. Jaracza w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.
Pozornie obrazoburcza sztuka Esther Vilar jest w gruncie rzeczy apoteozą konserwatyzmu. W pierwszej części nowo wybrana papieżyca Joanna II (według autorów spektaklu, jest rok 2040) przypomina dzieje ustępstw Kościoła katolickiego. Kościół się unowocześnia i demokratyzuje aż do takiego stadium, że już niczego od wiernych nie wymaga. Słowem, całe nieszczęście w reformach. Żeby temu zapobiec, papieżyca zarządza odwrót, teraz znów będzie po staremu, tak ma się odnawiać Kościół i wiara, bo człowiek nie dojrzał (?) do wolności. Taki to mniej więcej ma sens, a więc sensu w tym niewiele, a i napisane jest słabo. Było to widać już podczas prapremiery "Papieżycy" w Polsce (grała Joanna Trzepiecińska w warszawskim Studiu w 2000 r.), dzisiaj też jest widoczne, choć reżyser z pomocą Tadeusza Nyczka tekst nieco uwspółcześnił. Ale to tekst przestarzały od urodzenia. Zmaga się z nim heroicznie (także pamięciowo) Teresa Budzisz-Krzyżanowska, nie