Była wielką śpiewaczką. Moją przyjaciółką. Znakomitym pedagogiem. Osobą skromną, szlachetną i wrażliwą. Uczynną i bezinteresowną. Dobrą i kochaną. Niemającą w sobie nic z "gwiazdy". Przypominała raczej pensjonarkę niż wielką diwę operową. Nigdy nie zapomnę Jej pięknego gestu, gdy w maju 1960 r. umarła moja Mama. W dniu pogrzebu przed próbą w Operze Warszawskiej pojawiła się w kościele św. Floriana, aby zaśpiewać w czasie mszy żałobnej "Ave Maria". Nie prosiłem Jej o to. Zrobiła to spontanicznie, z potrzeby serca. Często o Niej myślę. Zwłaszcza kiedy przechodzę koło dawnego Teatru Rozmaitości przy Marszałkowskiej i Jej domu. Mieszkała parę metrów dalej. Jej okna wychodziły na Teatr Rozmaitości, który nazywał się wtedy Sceną Muzyczno-Operową. Tam debiutowała w roku 1946. Śpiewała partię Butterfly w operze Pucciniego. Przepięknie. O Jej debiucie zadecydował przypadek. Zachorowała nagle Helena Lipowska, wykonawczyni partii
Tytuł oryginalny
Wspomnienie: Alina Bolechowska (12 listopada 1924-16 października 2002)
Źródło:
Materiał nadesłany
"Gazeta Wyborcza - Stołeczna" nr 64