Smutny to był jubileusz. W styczniu 2013 r. w salce krakowskiej kawiarni Loża zebrała się publiczność i nieliczni oficjele. Wśród tych ostatnich chyba? najwyższy rangą, odwieczny od PRL urzędnik kultury, Stanisław Dziedzic. Świętowano 90. urodziny wielkiej damy polskiego teatru, mistrzyni słowa, DANUTY MICHAŁOWSKIEJ - pisze Elżbieta Morawiec w Arcanach.
Ponad 70 lat w służbie najpiękniejszemu polskiemu słowu, od najtrudniejszych czasów okupacyjnych i podziemnego Teatru Rapsodycznego, dziesiątki monodramów granych w całej Polsce i poza jej granicami, 900 studentów wykształconych i ukształtowanych przez jubilatkę nie znalazły na tyle uznania w oczach czynników rządowych czy prezydenta RP, aby ktokolwiek z nich pofatygował się do Krakowa na tę uroczystość. Prezydent Komorowski, tak hojnie szafujący Orderem Orła Białego, nie uznał za właściwe przyznanie go kobiecie, która tak wielkie bogactwo wniosła do polskiej kultury. Cóż, widocznie "zasługi" Jerzego Buzka w likwidacji śląskich kopalń, Adama Michnika w "odbrązawianiu" polskiej historii godniejsze są niż wspaniała praca wielkiej polskiej aktorki, Danuty Michałowskiej. I tak królowa schodzi ze sceny - właściwie w samotności, niosąc na sobie świetny płaszcz swoich ról: Tatiany z "Oniegina", Telimeny i Zosi, sulamitki z "Pieśni nad pieśniam