Oburzona Krystyna Janda występuje z kościoła katolickiego. A przynajmniej tak zapowiada. Bo czy między prowadzeniem prywatnych teatrów, wskrzeszaniem renomy Teatru Telewizji i udzielaniem wywiadów znajdzie czas na wszystkie procedury związane z apostazją, na składanie podań, szukanie świadków i stawianie się z nimi przed swoim proboszczem? - pisze Witold Mrozek w felietonie dla e-teatru
Janda oburzyła się oczywiście sprawą księdza Adama Bonieckiego, jednego z idoli poczciwej polskiej inteligencji spod znaku Unii Wolności - a zarazem przez wiele lat szefa pisma, które bywało i bywa od tej inteligencji dużo mądrzejsze. Niezależnie od tego, czy stoi nad nim akurat partyjny cenzor, biskup czy menadżer z ITI. Wydany Bonieckiemu przez władze zakonne zakaz publicznych wystąpień wywołał powszechne protesty, lawinę głosów o braku w Kościele "demokracji" i "wolności słowa". Jednak instytucja ta od zawsze przecież niewiele ma wspólnego z tymi wartościami, kieruje się zupełnie innymi zasadami. Bez hierarchii i posłuszeństwa rzymski katolicyzm - w Polsce tkwiący wciąż mentalnie w kontrreformacji - byłby jak poststalinowski Związek Radziecki bez "centralizmu demokratycznego" . Czyli by go nie było. A na pewno nie byłoby w nim zakonów. Autorytarny i przedoświeceniowy rdzeń katolicyzmu jest zawsze sam, niezależnie od tego, czy jako jego twa