Spektakl przenosi pułapki i wyzwania procesu twórczego na widza i wymaga, by ten wziął odpowiedzialność za progres bądź regres tlącej się w nim narracji - o "Życiu seksualnym dzikich" w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego w Nowym Teatrze w Warszawie pisze Mateusz Masłowski z Nowej Siły Krytycznej.
Sercem "Życia seksualnego dzikich" jest instalacja migrującej Wyspy. Przestrzennego organu, wokół którego tętnią aktorskie interakcje, zastawki słów rozprowadzają obrazy i treści. Wielka czarna fałda zawieszona nad widownią. Oddaje poczucie pierwotnego schronienia, jak pod okapem wybrzuszonej stalaktytami ściany. Konstrukcja stopniowo przemieści się nad scenę, uwalniając nowe skojarzenia, zmieniając kierunki reakcji aktorów. Wobec żywej wyspy osiągamy wspólnotę z aktorami. Szukamy stosunku do jej ruchu, pulsowania, obcości. Jej sens leży w skuteczności, w zdolności oddziaływania na naszą gromadę. "Migrująca Wyspa", wzdęta chmura burzowa, narośl, która przeciąża obraz sceniczny nieuchronnością. Jej konstrukcja zawiera dwa bieguny sprawy, którą żyje spektakl Nowego Teatru. Garbaczewski/Cecko/Wasilkowska badają w nim antynomie sztuczności i naturalności. Wywlekają je w sytuacji człowieka wobec środowiska zewnętrznego i głębiej, dotkliwi