To Leokadia Serafinowicz wraz z Wojciechem Wieczorkiewiczem sprawili, że o "Marcinku" mówiło się nie tylko w Poznaniu, ale i w całej teatralnej Polsce. Był czymś tak odmiennym i oryginalnym, że środowisko lalkarskie z trudem go akceptowało - pisze Błażej Kusztelski z okazji 60. urodzin poznańskiego Teatru Animacji.
Gdyby posłużyć się tytułem sztuki Tadeusza Różewicza, można by o tym teatrze powiedzieć: "Śmieszny staruszek". Staruszek - bo właśnie stuknęła mu sześćdziesiątka. A śmieszny - bo oprócz wzruszeń i łez przynosi dzieciom radość, śmiech i teatralną zabawę. Właściwie teatr ten to jakby pięć w jednym. Najpierw był Poznański Teatr Marionetek, przekształcony wkrótce w Miejski Teatr Marionetek. Trzy lata później, w roku 1949, przemianowano go - na wzór modelu radzieckiego - na Państwowy Teatr Młodego Widza. W 1954 roku przyjął z kolei nazwę Teatru Aktora i Lalki, a w 1958 roku dopisał sobie sympatyczne imię - "Marcinek", które tak doń przylgnęło, że przez najbliższe 31 lat nikt inaczej go nie nazywał. I wreszcie od 1989 nosi miano Teatru Animacji. 60 lat to kilkanaście tysięcy przedstawień i kilka milionów widzów. Okresy świetności i zagranicznych wojaży - od Japonii po Kubę. Lata zwyczajnej, żmudnej pracy. A wszystko zaczę�