Jest właściwie wielkim olejnym obrazem o wymiarach 11,9 na 9,6 metrów, namalowanym na płótnie lnianym rozciągniętym na drewnianym blejtramie. Mimo że w teatrze gra rolę kurtyny, nigdy się nie zwija. Grube, okrętowe liny wynoszą sztywną konstrukcję obrazu wysoko ponad scenę. Jutro [18 kwietnia] mija dokładnie sto dziesięć lat od jej debiutu w Krakowie.
- Mimo tego wieku ma się bardzo dobrze, bo wyszła spod ręki nie tylko artysty, ale i precyzyjnego rzemieślnika -tak o kurtynie Henryka Siemiradzkiego w krakowskim Teatrze im. Juliusza Słowackiego mówi dr Diana Poskuta-Włodek, historyk teatru. Siemiradzki zadbał, żeby na ręcznie podnoszonej i spuszczanej podczas każdego spektaklu kurtynie dobrze trzymała się farba, nie łuszczyła się, nie odpadała. - Po prostu kładł bardzo cienką warstwę farby, niekiedy wcierał ją w płótno, które wygląda, jakby było zaimpregnowane - wyjaśnia dr Diana Poskuta-Włodek. Obraz nigdy też nie był werniksowany Kurtyna przetrwała dwie wojny światowe, świetnie trzyma kolory Tylko raz, w 1959 roku, była zdjęta do konserwacji. Co kilkanaście lat jest czyszczona z osiadającego na niej brudu i kurzu, delikatnie konserwowana. Ostatni raz zabiegi te przechodziła trzynaście lat temu. Ile waży? - Nie wiadomo. Nikt jej nie zważył - słyszę w teatrze. Zrolowana została tylko